Niski wzrost, zwłaszcza przy zachowanych proporcjach ciała, trudno nazwać niepełnosprawnością sensu stricto. Z mojego doświadczenia wynika jednak, że jest to niepełnosprawność społeczna i tożsamościowa. Nikomu nie trzeba tłumaczyć, że kult pięknego, smukłego i rosłego ciała świetnie się trzyma. I żadne apele o poszanowanie naturalnej, nieidealnej budowy sylwetki niczego tu nie zmienią.
Chciałam dzisiaj podzielić się z Wami wpisem, który w chwili oburzenia zamieściłam kiedyś na moim prywatnym Facebooku. Mimo upływu kilku lat nie stracił na aktualności:
Wiele mówi się ostatnimi czasy o ciałopozytywności. Zwłaszcza w kontekście tzw. fat-shamingu – czyli wydrwiwania, piętnowania czyichś pulchnych kształtów. A czy ktoś kiedykolwiek pomyślał, jak dyskryminowane często czują się osoby niskie? Zwłaszcza, jeśli niski wzrost nie jest jedynym powodem wytykania ich palcami? Od dzieciństwa nasłuchałam się co niemiara – za to, że byłam mała, miałam dziwną twarz, zniekształcone oko… Obcy dzieciak potrafił podejść do mnie tylko po to, by mi dokuczyć. Kumple i kumpelki z podstawówki też sobie na mnie używali. Przez ponad pół życia ludzie nie wierzyli, że mam tyle lat, ile mam, bo nie wyglądałam. Gdy byłam dorastającą dziewczyną, nikt nie traktował mnie tak, jak traktuje się dorastające dziewczyny. Bałam się wielu sytuacji publicznych, bo mało kto brał mnie na poważnie. Obcy ludzie na ulicy mówili mi na ty. Serdecznie znienawidziłam pocieszania w stylu: „Oj, powinnaś się cieszyć, że odejmują ci lat!”. Kiedyś w autobusie jakaś zaburzona psychicznie kobieta spojrzała na mnie z obrzydzeniem i powtórzyła kilkakrotnie: „Odejdź, paskudo!!”. W bankach czy urzędach pocztowych lada nieraz sięga mi do brody. Bałam się zamawiać przesyłki do paczkomatu, z obawy, że trafi mi się skrytka, do której nie sięgnę. W środkach transportu publicznego wstydzę się nieraz, że nogi zwisają mi z siedzenia, nie sięgając podłogi. Istną zmorą i upokorzeniem jest kupowanie ubrań czy butów, gdy muszę decydować się na modę dziecięcą. Mam wymieniać dalej? Własny bolesny przykład wpoił mi – a raczej wypalił żelazem od najmłodszych lat – że wyśmiewanie i potępianie kogoś za cechy, którym nie jest winien, to dowód co najmniej skrajnego prostactwa, a momentami wręcz sadyzmu.
W życiu nie spodziewałabym się natomiast, że na poważnej, międzynarodowej konferencji naukowej, po wieczornym koncercie saksofonowym, podejdzie do mnie matoł, prawnik z USA, z pytaniem, ile szklaneczek wina grzanego wypiłam.
– Dwie i jedną trzecią – odpowiedziałam pogodnie.
– Oo, to dla ciebie, przy twoim wzroście, to jak pięć! Zaraz będziesz tańczyć na stole!
Odpaliłam debilowi, że jestem kompletnie trzeźwa, a przy okazji nie lubię, jak ktoś wspomina mój wzrost, bo to bardzo nieuprzejme. Reakcja? Śmiech.
Dobrze, że nie było przy tym mojego męża, bo zrobiłby mu z d**y jesień średniowiecza. I byłby konflikt dyplomatyczny…
Jestem zniesmaczona :( Właśnie takie chwile nie pozwalają mi wyleczyć się z odwiecznego kompleksu.
…Ale wiecie co? Odkryłam jedną dziedzinę, w której mikra
postura jest atutem. Pokład małej żaglówki!!
PS: Następnego dnia facet mnie przeprosił. Nie powiem, żeby to wiele zmieniło. A żeby było ciekawiej, tak jak przedtem ludzie brali mnie za dziecko, tak ostatnimi czasy zdarzyło się parę razy, że ktoś wziął mnie za osobę w podeszłym wieku! Czyli dla niektórych wzorców postrzegania mojej osoby "przeskoczyłam" wiek średni... Na szczęście większość ludzi szufladkuje mnie dość prawidłowo. Co i tak nie zmienia faktu, że producentom odzieży czy obuwia nie opłaca się inwestować w modele dla osób niskich. A pandemia sprawiła, że od kilku lat nie żeglujemy...
Komentarze
Prześlij komentarz