Straszliwe zainteresowania...?

[Opis zdjęcia: Zagajnik cyprysów przetykanych drzewkami oliwnymi, rosnący na sztucznie usypanym, tarasowym pagórku; zielony pagórek wnosi się ku prawej stronie fotografii, po lewej widać wijącą krętą piaszczystą alejkę i latarnię. Drzewa częściowo skąpane są w słońcu, częściowo zaś toną w cieniu. Po bladoniebieskim niebie płyną białe obłoki. To Bosque de los Ausentes - Las Nieobecnych w parku Retiro w Madrycie, żywy pomnik ofiar islamskiego zamachu z roku 2004. Foto: autorka bloga.]


Dziś chciałabym chwycić za rogi temat, który gdzieś w zakątkach głowy od lat mnie niepokoi. Otóż od dzieciństwa miałam zainteresowania, a nawet fascynacje czy fiksacje, które nie licowały z naturą drobnej, delikatnej dziewczynki.

Niezmiernie ciekawiły mnie katastrofy i tragedie.

W 1984 roku wylansowano piosenkę "Terra Titanic". Nie pamiętam, ile miałam lat, gdy puściła mi ją ówczesna przyjaciółka z klasy. Z niemieckiego tekstu nie rozumiałyśmy nic prócz samego słowa "Titanic", tym niemniej piosenka niesamowicie nam się spodobała, a skutkiem tego była moja fascynacja katastrofą Titanica. Szukałam na jej temat, czego się dało. Oglądałam na video film o poszukiwaniach wraku, ktoś zdobył dla mnie kalendarz z obrazem przedstawiającym statek, próbowałam nawet narysować o nim komiks, ale szybko straciłam parę. Co ciekawe, już jako dorosła osoba poszukiwałam ulubionych piosenek z dzieciństwa i ta konkretna była jedyną, jakiej nie mogłam znaleźć, bo nie miałam żadnego punktu zaczepienia - jako dziecko nie tylko nie znałam języka, ale nie miałam pojęcia, kto tę piosenkę śpiewał. W końcu udało mi się namierzyć ją 10 lat temu i z niejakim wstydem muszę przyznać, że dostałam dreszczy, a piosenka do dziś mi się podoba (czego nie mogę powiedzieć o teledysku!).

Kiedy miałam 11 lat, miała miejsce katastrofa w Czarnobylu. Nie miejsce teraz na odsiewanie prawdy od fake newsów (jeśli Was to ciekawi, odsyłam do posta na znakomitym blogu prowadzonym przez moich znajomych z poartalu Crazy Nauka - "Czarnobyl - katastrofa umysłu") - rzecz w tym, że cała ta historia głęboko zapuściła korzenie w mojej duszy. Rodzinną anegdotą stała się opowieść, że "wtedy, kiedy to wybuchło i chmura krążyła nad Polską, ja jadłam szczaw zrywany w ogródku koleżanki"; pamiętam, jak rodzice dawali mi tran, a do zagryzania ohydnego oleju - schłodzone cząstki mandarynki (nie powiem, z fantazją!), ale przede wszystkim w kolejnych latach obsesyjnie poszukiwałam informacji na temat katastrofy, a im bardziej były sensacyjne, tym lepiej. Największy dreszczyk budziły relacje "minuta po minucie"... Nieco później, gdy miałam lat 15, we Francji po raz pierwszy zobaczyłam elektrownie atomowe - aż dwie! - i śmiertelnie mnie ten widok przeraził, choć zdroworozsądkowo wiedziałam, że to, na co patrzę, to potężne zbiorniki chłodzące, a nie niebezpieczne reaktory.

Idźmy dalej. W roku 1987 miała miejsce pamiętna katastrofa samolotu Ił 62M "Tadeusz Kościuszko", który spadł na Las Kabacki pod Warszawą podczas podchodzenia do lądowania awaryjnego. Nikt nie ocalał. Czy muszę mówić, że również ten temat stał się moją fiksacją? Że jako dzieciak czytałam przerażającą książkę na ten temat i wryły mi się w pamięć ostatnie słowa załogi do wieży: "Cześć, dobranoc, giniemy"? (W późniejszych opisach katastrofy cytat ten przytaczany jest z pewnymi zmianami - ja zapamiętałam go właśnie tak.)

Miałam chyba około 14 lat, gdy latem w polskiej telewizji puszczono w dwóch odcinkach film "Ucieczka z Sobiboru". Zrobił na mnie piorunujące wrażenie, a na dodatek poczułam młodzieńczą miętę do Alana Arkina, grającego Leona Feldhendlera, jednego z organizatorów historycznej ucieczki. Właściwie aktor i postać zlali mi się w jedno. Dziś wiem, że fascynacja pewnymi filmami, aktorami czy granymi przez nich bohaterami jest charakterystyczna dla autystów. Leon/Arkin był moją pierwszą szczenięcą miłością. No i znowu... Oglądałam ten pełen przemocy i tragedii film wiele razy, zmuszając do tego kolejnych moich szkolnych znajomych (wypożyczyłam kasetę video i przetrzymywałam ją nielegalnie całymi miesiącami). W końcu zapamiętałam całą ścieżkę dialogową i spisałam ją na maszynie - uwielbiałam pisać na maszynie - zaopatrując w okładkę, na której wymalowałam farbami fragment ogrodzenia obozu zagłady z drutu kolczastego. Wyobrażałam sobie, że żyję w dawnych czasach, także uciekam z Sobiboru i razem z innymi postaciami z filmu przeżywam późniejszą śmierć Leona (zabitego przez Polaków). Matka powiedziała mi, że na strychu znajdę literaturę obozową, skoro mnie to interesuje. Przez rok nie nie czytałam absolutnie nic innego! Spisywałam z encyklopedii notatki o różnych obozach koncentracyjnych i zagłady (oczywiście na maszynie) i wklejałam do specjalnego zeszytu. Zainteresowałam się też kulturą żydowską i w liceum chodziłam na fakultatywne kółko judaistyczne, prowadzone przez Dawida Warszawskiego (Kostka Geberta). Przez całe lata poszukiwałam książki, na podstawie której nakręcono "Ucieczkę z Sobiboru". Już od dawna stoi u mnie na półce. I wiecie co? Jeszcze jej nie przeczytałam. Nie jestem w stanie. Podobnie nigdy żadnego obozu nie odwiedziłam. Moja emocjonalność i wrażliwość dawno dojrzała, ewoluowała. Tylko gdzieś na dnie serca tli się żal, że to nie Leon Feldhendler uważany jest za prawdziwego bohatera tamtej historii, ale Sasza Peczerski...

Podobne fascynacje opuściły mnie na kilka lat, tak mi się przynajmniej wydaje. Ale na drugich studiach - iberystycznych - "wzięło mnie" na baskijską organizację terrorystyczną ETA. Nawet pisałam na jej temat pracę magisterską. Interesowała mnie kultura baskijska jako taka, również język, ale najbardziej właśnie nacjonalizm i terroryzm. Porzuciłam temat dlatego, że moją fascynację mylono z popieraniem działalności ETA, a tego nie mogłam znieść. Trochę na tej fali - gdy byłam już doktorantką - zajęłam się tragicznym zamachem islamistów na pociągi podmiejskie w Madrycie (2004) - z początku wydawało się, że dokonała ich ETA, więc Iberystyka wszystkich dzwoniących dziennikarzy kierowała do mnie jako do specjalistki. Poczułam się odpowiedzialna za ich rzetelne informowanie, a Madryt już wtedy był jednym z moich ulubionych miejsc na ziemi, więc bardzo przeżywałam to, co się tam wydarzyło. Owocem była książka - moja pierwsza książka - której napisanie zleciło mi pewne wydawnictwo akademickie. Szybko została zapomniana, podobnie jak zamach - ale we mnie te wspomnienia wciąż są żywe.

Sensacyjne, katastroficzne fiksacje dały mi wreszcie od siebie odpocząć. Ich pozostałością jest moja dozgonna miłość do książek o tematyce medycznej, chociaż to już zupełnie inna historia.

Od lat zastanawiam się - skąd u mnie takie zainteresowania? Mam wrażenie, że wykraczają one daleko poza ludzką ciekawość dotyczącą rzeczy okropnych - szczególnie, że zaczęły się w głębokim dzieciństwie. Mam swoje podejrzenia, ale nie wiem, na ile stanowią dobry trop. Pochodzę z rodziny dysfunkcyjnej, w której lał się alkohol i miały miejsce akty przemocy. Ta fizyczna dotyczyła mnie rzadko, moim udziałem była natomiast przemoc werbalna i psychiczna, często nieintencjonalna, a jednak przecież krzywdząca. W domu panowała też choroba - ciężko chorowała moja matka, a i ja nie byłam okazem zdrowia i kondycji. Czyżby poczucie zagrożenia i niepewności było moim chlebem powszednim?

Gdy pisałam pracę magisterską o nacjonalizmie i terroryzmie baskijskim w ujęciu psychologicznym, u jednego z autorów zajmujących się tematem natrafiłam na opis poglądów irlandzkiego filozofa Edmunda Burke'a na temat wzniosłości. Pozwólcie, że oddam głos specjalistom:

Wzniosłość w rozumieniu Burke’a jest już “romantyczna”, przyroda ewokuje ją w tych zjawiskach, które są nie tylko pozbawione ładu i harmonii, ale które są okropne, przerażające, budzące grozę. [...] W pierwszym rozdziale [jego] pracy była mowa o tym, że wzniosłości towarzyszy przeżycie zadowolenia wywołane ustąpieniem przykrości związanej z trwogą przed wyobrażonym niebezpieczeństwem. (A. Grzeliński, Angielski spór o istotę piękna. Zestawienie koncepcji Shaftesbury'ego i Burke'a [preprint], Toruń 2001, ss. 102-103)

Dla Burke'a wzniosłość [może być] wywołana zarówno przez zjawiska natury jak i sytuacje, w jakich znajduje się człowiek, głównie zaś — przez fenomeny budzące grozę, strach a nawet przykrość. [...] Przejawem zmian było również narastające zainteresowanie — także w dziełach literackich — fenomenami natury (i wywoływanymi przez nie przeżyciami), którym przypisywano przede wszystkim wywoływanie uczuć wzniosłych: od majestatu górskich szczytów przez tajemniczość gotyckich zamków i ruin, mroczny krajobraz nocy, do zwiastujących kataklizm ryków wiatru i odgłosów gromu, ale także — okrucieństw oraz sytuacji powodujących dreszcz zaskoczenia lub przestrachu... Wszystko to wyznaczało horyzont upodobań i fascynacji romantyzmu [...]. (T Kostkiewiczowa, Odległe źródła refleksji o wzniosłości: co się stało między Boileau a Burke'em, "Teksty Drugie", 2-3, 1996, ss. 11, 12).

Krótko mówiąc, chodzi o bezpieczne przeżywanie lęku w obliczu zjawisk, które tak naprawdę osobiście nam nie zagrażają. Wyświechtany przykład to rodzina spokojnie jedząca kolację i oglądająca w telewizji wiadomości o dalekiej wojnie, oddzielonej tysiącami kilometrów i ekranem. Albo gapie gromadzący się na scenie wypadku drogowego. W moim współczesnym przypadku - rozkoszowanie się powolnym śniadaniem przy akompaniamencie książki napisanej przez patolożkę (P. Łopatniuk, Patolodzy - nie dla wrażliwych!!).

Nie zrozumcie mnie źle. Nie jestem bynajmniej pozbawiona emocji, wrażliwości czy empatii, o co często i krzywdząco posądza się autystów. Ciężko przeżywam cierpienie wszelkich istot żywych, a teraz - toczącą się za naszą granicą wojnę. Pewnie właśnie dlatego szukam wyjaśnienia dla moich "straszliwych zainteresowań" z czasów dzieciństwa i pierwszej młodości.

Komentarze

  1. Myślę, że różne osoby mogą mieć to samo zainteresowanie z różnych przyczyn. Ja na przykład czytam czasem o trzęsieniach ziemi, ale nie interesuje mnie w tych historiach strona emocjonalna, że są to straszne zdarzenia gdzieśtam, tylko bliżej jest temu fascynacji jakie potężne siły tkwią w głębinach ziemi i jak wiele potrafią uczynić; wiąże się to pośrednio z zainteresowaniem geologią, zaś te wynika z zainteresowania naukami ścisłymi generalnie. Ostatecznie w jednej z tych nauk wylądowałem zawodowo. Mogę czytać o różnych kataklizmach i aktach terroru ale wtedy interesuje mnie mechanizm - co zaszło, co poszło nie tak, co można było zrobić aby temu zapobiec. Same opisy nie wywołują we mnie emocji, bo są to tylko opisy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, i w moim przypadku chodziło zapewne właśnie o to, o czym mówisz: o mechanizm, o to, co i jak się stało.

      Usuń

Prześlij komentarz