Praca, ból i stres, czyli: słuchaj swoich snów

[Opis zdjęcia: Zniszczone, ażurowe schody na zewnątrz starego budynku. Widzimy je na wprost. Po lewej widnieje cegana ściana oświetlona słońcem. Po prawej - powyginana barierka. Z przodu ściana obłażące z tynku, kilka okien, balkon z doniczkami kwiatów. Wszystko w rudościach. Foto: autorka bloga.]







Należę do tych osób, które dość często pamiętają swoje sny - zwłaszcza koszmary, z których się wybudzam, albo sny, które śnią mi się nad ranem. Koszmary nękają mnie rzadko, za to często pojawiają się marzenia senne, które mają mało wspólnego z marzeniem, za to dużo z niepokojem. Mam też kilka motywów, które często powracają. A co ciekawe, zawsze w innym kontekście: ten sam motyw wbudowuje się w aktualną fabułę snu i przybiera stosowne kształty czy przebieg.

Nie wierzę, że sny coś zwiastują czy przepowiadają, ale bardzo lubię analizować, skąd się wzięły poszczególne ich wątki. Najczęściej udaje mi się tego dociec. Co do powracających i niepokojących motywów natomiast podejrzewam, że mają jakiś ogólniejszy sens związany z moją osobowością, obawami czy lękami. Oto one:

1. Schody

Sen o schodach to chyba najstarszy z motywów – pamiętam go jeszcze z dzieciństwa. Zawsze wpleciony jest w fabułę danego „większego” snu. Schody są najróżniejsze. Strome; bujające się na łańcuchach; z wysokimi albo nierównymi stopniami; z brakującymi stopniami; nad przepaścią czy „czeluścią” budynku, za to bez barierek; albo umieszczone w dziwnej, niskiej klatce schodowej, gdzie trzeba się miejscami czołgać. I zawsze jest tak, że ja w danym śnie muszę pokonać te schody, żeby gdzieś się dostać czy coś załatwić – nie ma innego wyjścia. Na ogół muszę przede wszystkim wejść, rzadziej zejść. Albo pokonywać je kilka razy. I to jest zawsze problem.

Jako dziecko miałam raz czy dwa sytuację, że bałam się naszych schodów w domu – pamiętam, że było to po chorobie, kiedy byłam osłabiona, i nagle nie dawałam rady tamtędy chodzić. Ale nie „kondycyjnie”, tylko ogarniał mnie lęk. Tak jakbym się odzwyczaiła albo dostała zawrotów głowy. Matka kiedyś poprosiła mnie o zamiecenie tych schodów, zmiotką, ale jako dziecko nie umiałam po nich schodzić tyłem. Zresztą w obu tych przypadkach mi pomogła – zabrała mnie ze schodów, odpuściła zamiatanie. I zawsze bałam się schodów na strych (także jako dorosła) – zwłaszcza schodzić po nich, bo były mocno zagracone i z zakrętami. W dzieciństwie raz spadłam ze schodów, ale nie przypominam sobie, żebym doznała konkretnej traumy. A prócz tego nie mam problemów ze schodami, chyba że sporadycznie w starych zabytkach, gdzie trzeba wysoko i w półmroku wchodzić na jakąś wieżę. Także po operacjach nóg miałam problemy. Ale to są problemy obiektywne, a nie irracjonalny lęk. Boję się natomiast sytuacji, gdy muszę pokonać jakąś znaczącą, mało „rozpoznaną” różnicę wysokości i nie mam za co złapać się rękami.

Uczucia we śnie ze schodami? – Lęk. Również lęk wysokości. Niepokój. Także związany z nieuchronnością pokonania tych schodów. Frustracja z powodu przeszkody, która w sposób nieunikniony oddziela mnie od tego, co mam zrobić, utrudnia mi dotarcie na miejsce.

2. Robale

Obrzydlistwo. Robale, owady (jak jakieś karaluchy), węże (których na jawie się nie boję), różne tego typu świństwa, które łażą po podłodze, wywołując strach, obrzydzenie, poczucie zagrożenia, niepewność. Ostatnio śniła mi się gąsienica, która ścigała mnie specjalnie po to, by boleśnie gryźć mnie w palec. A innej nocy – dżdżownice, którym pomagałam dostać się z powrotem pod ziemię (robiąc chyba dziury patykiem). Nie boję się dżdżownic; do ręki za chętnie nie wezmę, ale np. patykiem przesunę z drogi, żeby jej się krzywda nie stała. Ale w tym śnie nie czułam się do końca komfortowo z nimi. Aha: w tych snach te wszystkie „szkodniki” chyba na ogół są w mieszkaniu. Czyżby charakterystyczny dla mnie motyw zagrożenia domu, a nie tylko mnie osobiście? I raczej nie pojawiają się inne zwierzęta w tym charakterze.

3. Nagość

W trakcie snu nagle okazuje się, że muszę gdzieś wyjść lub już wyszłam, nagle patrzę, a ja nie mam górnej albo dolnej części odzieży, jestem częściowo nago, albo nie mam protezy zębowej. Ostatnio śniło mi się, że zaprosiłam szereg osób, w tym znajomą profesor, goście czekają, a ja na ostatnią chwilę zaczynam się przebierać, w jakiś taki czarno-biały strój. Ale nietypowy dla mnie, bo sukienka, rajstopy. I nagle patrzę, a przez te rajstopy tak fatalnie widać, że mam nieogolone nogi. Nie mam czasu zdejmować, więc zakładam na to inne. I wbijam się w tę sukienkę, ale jest dla mnie za ciasna, za sztywna, czuję się taka niezdarna, zażenowana, ledwo mogę się w tym wszystkim poruszać. W tym śnie czułam się niegramotna, niedostosowana społecznie, bo znowu spóźniona (w rzeczywistości często zdarza się, że jak zapraszam ludzi, to nie zdążam się do końca ogarnąć mieszkania przed ich przyjściem), niepewna w tym nietypowym stroju. A ogólnie w tych snach z nagością czy odsłonięciem się towarzyszy mi lęk, wstyd, niepokój.

4. Podróż, napięcie czasowe, spóźnienia

Podróż przeważnie jest daleka – i wymaga publicznych środków lokomocji, jak pociąg albo samolot. We wszystkich tych moich snach często występują antycypacje i retrospekcje, albo wrażenie, jakbym już wiedziała, co się stanie – stało? – i odgrywała to jeszcze raz, albo poczucie, jakbym ni to oglądała film, ni to w nim uczestniczyła, lub na przemian to i to (to jest trochę podobne do moich dawnych fantazji, gdy sobie coś opowiadałam i czasem cofałam się i powtarzałam dany motyw, tylko inaczej albo lepiej). Jeśli chodzi o tę podróż, ma ona często skróty – np. wymaga udania się dokądś daleko samolotem, ale nagle już się tam jest, albo „na moment” wraca się do domu i potem z powrotem. Ale częstym elementem jest napięcie związane z lękiem, że się spóźnię czy nie dostanę na samolot – taka niepewność, czy podróż się odbędzie. Z mojej lub chyba czasem nie mojej winy.

5. Przeszłość

Bywa, że nadal śnią mi się rodzice. Ale już nie w taki makabryczny sposób, jak niedługo po ich śmierci, tylko tak, jakby nastąpił częściowy powrót do przeszłości. Przeważnie śni mi się matka. Ale nie tylko. Bywa, że np. jestem już mężatką, a tu naraz okazuje się, że musimy dzielić mieszkanie z moją babcią. Albo znowu mieszkam w mieszkaniu na górze, z rodzicami. Czasem ta obecność matki jest chyba taka zwyczajna, ale zazwyczaj wraca moja niepewność z dawnej rzeczywistości: że matka mi w czymś przeszkadza, w swobodnym życiu czy wyrażaniu siebie. Ojciec też mi się czasem śni, ale chyba rzadziej albo mniej wyraźnie. A ostatnio – jak nigdy – przyśniła mi się babcia ze strony ojca (może nawet z dziadkiem?), byłam u dziadków w domu, a rodzice dokądś pojechali samochodem i wyszło na to, że zachowali się nieodpowiedzialnie i coś im się przez to przydarzyło – jakby ktoś ich porwał czy coś w tym rodzaju.

6. Powrót do szkoły/na studia

Jeszcze jeden motyw, który mnie czasem "nawiedza" - a pewnego razu przypomniał mi o sobie trzykrotnie w ciągu bardzo niedługiego czasu, to motyw "okołostudencki". Taki typowy: egzaminy, testy, sprawdzanie swojej wiedzy. Najczęściej w wersji, że np. mam zdawać egzamin z moimi własnymi studentami albo prowadzić im jakieś zaliczenie czy nowy przedmiot, a jestem nieprzygotowana, nic nie wiem z danej dziedziny.

Wspomniany trójpak:

a. Mam u znajomego historyka pisać doktorat z historii, z XVIII wieku w Hiszpanii, i nagle orientuję się, że mi się ówcześni królowie pomieszali.

b. Mam przystąpić do obrony własnej pracy magisterskiej, nie wiem, u kogo ani z czego, praca jest gruba jak pół encyklopedii, a ja zdaję sobie nagle sprawę, że nie mam pojęcia, o czym jest; obrona idzie mi słabo, jakiś niezidentyfikowany promotor mówi mi potem, że po mnie spodziewał się więcej, a ja melancholijnie myślę, że przecież jestem dorosła i nikt nie musi dowiedzieć się, że mam tróję z obrony.

c. Mam przystąpić do egzaminu z geografii, w ogóle się do niego nie uczyłam, a w dodatku spóźniam się, bo nastąpiła zmiana nie tylko sali, ale i budynku.

Strasznie banalne!

* * *

Skoro już zwiedziliście wystawę moich snów, opowiem Wam pokrótce, co przydarzyło mi się w ostatni poniedziałek.

Pojechałam na rehabilitację ręki, po przeszło tygodniu przerwy "technicznej". Była wyjątkowo bolesna: fizjoterapeutka zaserwowała mi zarówno igłowanie, jak i tak zwane piny, czyli rodzaj gwoździków, które wprawdzie nie przebijają skóry, ale ich aplikacja boli okrutnie. Moje mięśnie niestety nie chcą się łatwo poddać i rozluźnić, więc w dodatku okazało się, że terapia potrwa niestety znacznie dłużej niż obie sądziłyśmy.

Następnie dowiedziałam się o kolejnych zbrodniach w Ukrainie... Już nie mam słów, żeby to skomentować. Nie potrafię.

Ponadto kończę przekład pewnej książki. Nie jest trudna, choć pojawia się w niej szereg terminów, które muszę wymyślić po polsku na nowo - i to oczywiście tak, żeby dobrze brzmiały. Miałam oddać tekst w końcu marca, ale poprosiłam o małe przedłużenie. W poniedziałek zostało mi już tylko 14 stron, więc włączył mi się, jak to nazywam, syndrom "konia, który wyczuł stajnię i gna tam ile sił w nogach". Przekładając metaforę na rzeczywistość: zarżnęłam się pracą. Praca w pierwszej połowie dnia, jazda na rehabilitację, wieczorem spotkanie na Zoomie, na którym prezentowałam i komentowałam pewien film, a potem jeszcze dalsza praca nad przekładem, żeby skończyć!

Skończyłam po 22... Wróć. NIE skończyłam. Gdy już chciałam odtrąbić sukces, spostrzegłam, że czeka mnie jeszcze trzydzieści stron przypisów, które nie były nijak zaznaczone w tekście! Dopiero po końcu książki dostały swoje numerki, ale faktycznymi znacznikami były fragmenty zdań z poszczególnych rozdziałów... Wściekłam się i załamałam. Czym prędzej napisałam do wydawnictwa, wyjaśniając sytuację. I poszłam spać.

W nocy przyśnił mi się wyjątkowo spektakularny motyw schodów. Wraz z chrzestnymi byłam w jakimś hotelu, który liczył 24 piętra; mieszkaliśmy chyba na ostatnim, a nie było windy. Schody były - a jakże - w niskiej klatce schodowej, z klaustrofobicznym stropem. W dodatku z pokoju do łazienki trzeba było zejść po stopniach, obok których otwierała się głębia budynku. Od razu pomyślałam, że mogłoby tam spaść jakieś dziecko. A nagle znalazłam się na szczycie gmachu, na wąskich schodach o niskich stopniach, które po obu stronach miały nicość i nie wiedziałam, jak stamtąd zejść...

Następnego dnia byłam zmęczona, obolała i nie do życia. Na szczęście wydawnictwo dało mi jeszcze dwa tygodnie na pracę. A przecież muszę jeszcze sczytać cały tekst!

Kolejnej nocy nie śniły mi się już schody.

Tym razem było to gwałtowne sprzątanie mieszkania przed powrotem rodziców, podczas którego okazało się, że w dwóch torebkach orzeszków ziemnych zalęgły się czarne, lśniące, szybkie w odnóżach robale, które przegryzają się prze folię i gryzą mnie po rękach!

No żesz kurczę...!

Morał i przesłanie? - Dbaj o siebie, dziewczyno... Dbaj i nie przekraczaj własnych granic.

I Wy o siebie dbajcie! A ja - idę spać ;)

Komentarze