Autyzm w pracy

[Opis zdjęcia: Sala wykładowa - pusta; beżowe ławki i stare, zielone, tapicerowane krzesła czekają na studentów. Na pierwszym planie ławka robiąca za moje biurko, a na niej czarna tykwa do yerba mate, ze srebrnym wykończeniem, napełniona po brzegi. Spoczywa na złożonej chusteczce i sterczy z niej  wygięta bombilla (rurka) z ustnikiem złotej barwy. Z prawej strony stoi niewielki niebieski termos (a w nim gorąca woda do yerby). Zestaw ratunkowy niskociśnieniowej wykładowczyni! Foto: autorka bloga.]





Chociaż dopiero od niedawna wiem, że jestem autystyczna (och, "już" prawie dwa miesiące!!), to bez problemu jestem w stanie wskazać, w jaki sposób pomaga mi to w pracy, a w jaki przeszkadza. I właśnie w tej kolejności Wam o tym opowiem.

Plusy

Przede wszystkim jestem klinicznym przypadkiem osoby, która kocha to, co robi. Jest to oczywiście trudna miłość, ale o tym za chwilę ;)

Mam to szczęście, że weszłam na rynek pracy miękko i bez tąpnięć: jeszcze na pierwszych studiach pracowałam jako tłumaczka pisemna, a po drugich poszłam na doktorat i zostałam na uczelni. Licząc wraz ze studiami doktoranckimi, podczas których prowadziłam zajęcia, w tym roku mija równo 20 lat mojej pracy dydaktycznej i naukowej.

Co za tym idzie, nie mam doświadczenia typowej pracy w stylu "osiem godzin za biurkiem i nadgodziny albo do domu" - i coś mi mówi, że to nie byłoby dla mnie. Pracuję więc w środowisku, które mam oswojone od dawna i odpowiada mi jego elastyczność (praca w domu i na uczelni).

A oto cechy mojej osobowości, które pozwalają mi się w tym środowisku odnaleźć:

  • Uwielbiam zdobywać wiedzę i uwielbiam dzielić się wiedzą (to rodzaj infodumpingu, czyż nie? ;))
  • Pasjonuje mnie praca naukowa
  • Chętnie zarażam pasją ;)
  • Jestem dokładna, drobiazgowa i wnikliwa, lubię czysto i rzetelnie wykonaną pracę
  • Dobrze się czuję, mogąc dać komuś coś z siebie, pomóc w rozwoju
  • Kocham pisać, ale także tłumaczyć, redagować i edytować
  • Dobrze mi idzie używanie nowoczesnych technologii, wypełnianie tabelek, sporządzanie list, wykazów czy raportów
  • Dobrze się czuję w określonej roli, którą rządzą jasne wytyczne: wykładowczyni, opiekunki pracy dyplomowej, uczestniczki konferencji, członkini rozmaitych rad czy komitetów
  • Jestem gadułą!
To są obszary pracy i działania, które dobrze łączą moją osobowość i wykonywany zawód. A które z moich cech "spektralnych" zawadzają mi w pracy?

Minusy

Możecie mi nie wierzyć, ale po dwudziestu latach pracy na uniwersytecie nadal potrafię czuć stres i tremę przed zajęciami! I to nawet wtedy, kiedy jestem zawczasu solidnie przygotowana i/albo mam zajęcia z grupą, z którą praca dobrze mi idzie. Co więcej, z biegiem lat mi się to wręcz nasila. Tak samo potrafię czuć tremę przed wystąpieniami na konferencjach, choć przecież lubię wygłaszać referaty (i to bez żadnego czytania z kartki!). Ot, paradoks.

Mam tendencję do skracania dystansu, zachowania mniej formalnego podczas zajęć - bycia takim trochę "bratem łatą" (a może "siostrą łatą"? ;)), żartowania, wygłupiania się, może nadmiernego ułatwiania studentom życia, choć zarazem staram się mieć wobec nich jasne wymagania co do zasad panujących na danym kursie. Zarazem jednak nie jest mi łatwo wymóc coś na studentach, narzucić im. Zawsze za dużo się zastanawiam, czy dane rozwiązanie/zadanie będzie im odpowiadało, czy nie będą mieli mi za złe, czy nie powinnam jakoś się usprawiedliwić, że czegoś od nich chcę. Ale bez przesady, w końcu to ja jestem autorką sylabusów do swoich zajęć, a oni z reguły przychodzą studiować z własnej woli :)

Z drugiej strony dostaję białej gorączki, gdy studenci zachowują się nieuczciwie. Muszę wtedy powstrzymywać się, żeby nie wybuchnąć czy nie zachowywać się w sposób nieprzejednany albo wręcz mściwy. Nie cierpię też, kiedy jasno i klarownie (nieraz na piśmie) tłumaczę zasady uczestnictwa w zajęciach czy np. redagowania pracy dyplomowej, a potem okazuje się, że muszę to powtarzać kolejny raz czy kolejnym osobom, bo ktoś nie uważał, nie dopatrzył, umknęło albo wygodniej mnie spytać, niż sprawdzić, czy już danej informacji nie udostępniłam.

Innymi słowy, zżerają mnie emocje w dziedzinie szeroko pojętych stosunków społecznych. Nie dotyczy to jednak tylko studentów. Często źle się czuję w sytuacjach półformalnych: podczas uroczystości uczelnianych czy bankietów na konferencjach. Nie odnajduję się dobrze w tego typu kontaktach towarzyskich. Nawet u nas w Instytucie jestem trochę outsiderką, pozostaję poza tworzącymi się tam i trzymającymi ze sobą grupkami przyjaciół(ek). Nie zawsze znajduję z nimi wspólny język czy zainteresowania, czy to w pracy, czy poza nią.

Męczy mnie atmosfera ogólnie pojętej rywalizacji naukowej i swoistego przymusu, poczucia powinności - zdecydowanie wolałabym uganiać się za ciekawymi tematami do zbadania, niż za punktami, które muszę zdobyć czy funkcjami, które koniecznie muszę odhaczyć, żeby utrzymać się na fali albo awansować.

Źle mi się pracuje w zespole. Wolę działać sama. Jeśli już "dopada mnie" praca zespołowa, to zawsze lubię mieć wydzielony konkretny kawałek zadania, który mogę zrobić w pojedynkę. Albo staję się szefową danej grupy i wtedy mam tendencję do brania większości zadań na siebie. Czasem po prostu dlatego, że nie umiem ich delegować czy też nie widzę sensu dzielenia zadania, które mi wydaje się logiczną całością. Tak jest na przykład teraz, podczas układania programu dużej konferencji, którą mamy w przyszłym tygodniu.

Z biegiem lat coraz mocniej męczy mnie konieczność godzenia pracy naukowej, dydaktycznej i administracyjnej. Nie lubię rozmieniać się na drobne, nie umiem pracować wtedy wydajnie, a te trzy obszary bardzo się nawzajem rozpraszają. Najmocniej cierpi na tym praca naukowa - bo ją wykonuję tylko dla siebie - a najmniej praca dydaktyczna, bo jestem odpowiedzialna za nauczanie studentów. Zadania administracyjne potrafią mnie po prostu przytłoczyć, jak ta przysłowiowa ostatnia słomka rzucona na grzbiet wielbłąda (ale dromadera czy baktriana?) i muszę się pilnować, żeby o czymś nie pozapominać, a i tak zapominam.

I last but not least, irytuje mnie, kiedy coś, co można załatwić prosto i schludnie, jest niepotrzebnie komplikowane i zaciemniane. W to wchodzą luki i opóźnienia w komunikacji, gmatwanie przekazów czy różnego rodzaju niepewność sytuacji. Ale trudno, żeby było inaczej, skoro uniwersytet to masa ludzi, a każda osoba działa inaczej...

Żeby nie skończyć na utyskiwaniu i nie pozostawiać niesmaku, dodam jeszcze jeden plus:

Plus na koniec

Bardzo spodobało mi się wprowadzone podczas pandemii nauczanie zdalne. Tak, serio!! Wokół słyszałam bolesne westchnienia i gorzkie narzekania - ja tymczasem czułam się doskonale, "oblatując" nową dla mnie platformę edukacyjną, programy do łączenia się ze studentami czy wspomagające edukację. Zapisałam się na mnóstwo szkoleń akademickich (oczywiście online) i bardzo mi się podobały. Super fajnie siedziało mi się we własnym gabinecie, gdy ekran i kamerka zarazem łączyły mnie ze studentami i do nich przybliżały, jak również bezpiecznie oddzielały. Ten sposób pracy wręcz pomógł mi się zdyscyplinować i usystematyzować.

A tak w ogóle jutro mam zajęcia :)

Komentarze