Przebodźcowanie, czyli... nowy członek stada

[Opis zdjęcia: przy białych, kuchennych szafkach, na podłodze z dużych płytek piaskowego koloru, leżą dwa psy, widoczne z góry: po prawej Kliwer o futrze koloru kawy z mlekiem, z ciemniejszą, brązową głową, w czarnej obroży. Leży w pozycji "waruj" - ale w formie lekkiego rogalika. Po lewej wpasowana w niego leży w tej samej pozycji Reja - biały szczeniak w czekoladowe łaty. Ma czekoladowobrązową główkę, pupkę i coś w rodzaju "pasa w talii". Widać fragment czerwonej obróżki. Foto: autorka bloga.]





Jak wiecie, przyjęliśmy pod nasz dach małą suczkę - Reję.

Bardzo się cieszyliśmy z tej decyzji - tym bardziej, że wszystko udało się tak świetnie poukładać: organizatorzy konferencji, w której mieliśmy brać udział, wyrazili zgodę, żebyśmy byli obecni zdalnie; sunia była do wzięcia akurat teraz, gdy skończyły się zajęcia na uczelni i zmalała liczba moich obowiązków, więc to idealna pora, żebym mogła poświęcić czas na jej wychowanie. I jeszcze mamy lato, więc bez problemu będzie mogła chodzić do ogródka, póki nie otrzyma wszystkich szczepień.

No, cud, miód i orzeszki - a niemetaforycznie mówiąc, idealny zbieg okoliczności. Ale głównie w sferze planowania...

Zacznijmy od tego, że podczas wyjazdu mąż nieszczęśliwie i poważnie poparzył sobie wrzątkiem stopę, co nie tylko przysporzyło nam stresu (a jemu bólu), ale i skutecznie uniemożliwiło mu wiele codziennych czynności (i tak dobrze, że otrzymaliśmy cudowną pomoc od znajomej lekarki i zdołaliśmy wrócić do domu!).

Po drugie, psy nie od razu się zaakceptowały. To znaczy sunia od początku lubiła Kliwra, ale bez wzajemności. Oczywiście można było się tego spodziewać. Kliwer był zszokowany, skołowany i trochę obrażony. Unikał Rei, a trochę i nas. Ja natomiast miałam potworne wyrzuty sumienia! Co ja zrobiłam mojemu ukochanemu psu?! Okazywaliśmy mu mnóstwo czułości, a ja  - bez sensu! - powstrzymywałam się przed głaskaniem szczeniusi, kiedy Kliwer patrzył...

Wszystko było też trudne logistycznie - na przykład moje wychodzenie z Kliwrem na spacery, podczas gdy suni jeszcze nie wolno; albo dawanie jej kilka razy dziennie jeść w sytuacji, gdy Kliwer je tylko raz i trudno mu zrozumieć, że kolejne miski z pysznościami nie są dla niego. Okazało się też, że mała potrafi zmieścić się w przerwy w barierce na tarasie i może spaść, a tym samym mocno się poturbować. Że już nie wspomnę o jej harcach o świcie, co zaburzało nasz sen...

Czułam się z tym wszystkim obco i nieswojo, jakby cała rzeczywistość stanęła na głowie, na dodatek zaś ciągle musiałam się śpieszyć, żeby ze wszystkim zdążyć, zanim zaczną się obrady konferencyjne. Dodajcie do tego upał - i przeciążenie, przebodźcowanie gotowe.

Teraz jest już lepiej. Konferencja dobiegła końca, co jednak najważniejsze - z nogą męża jest coraz lepiej, a przed tygodniem psy zaprzyjaźniły się! Codziennie brykają razem, odpoczywają blisko siebie i widać, że lubią swoje towarzystwo. Tak bardzo mi na tym zależało! Ja też wdrażam się do nowej rutyny. Ale na wszystko potrzebny jest czas oraz - dużo wyrozumiałości wobec samej siebie...

Komentarze

  1. Bardzo chętnie czytam pani wpisy i dziękuję za dzielenie się swoimi przeżyciami.

    OdpowiedzUsuń
  2. Serdecznie dziękuję i zapraszam na kolejne posty! :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz