Moje stimy

[Opis zdjęcia: na tle intensywnie niebieskiego nieba, w otoczeniu ciemnozielonych drzew, na szczycie wzgórza stoi żółty domek z zielonym dachem. Dwa widoczne okna na parterze zwieńczone są łukiem. Na pierwszym piętrze widać balkon z białą balustradą, zawijający za róg domu. Nad pierwszym piętrem znajduje się poddasze otulone dwuspadowym dachem. Na lewym krańcu wznosi się trójkątna lukarna z małym okrągłym okienkiem, ku prawej są dwie mniejsze lukarny z prostokątnymi oknami. Z prawej bocznej ściany wyrasta większa i szersza lukarna, niższa od całości domu, z dwoma okienkami. Po obu stronach żółtego domku stoją dwa inne budynki - ten po lewej jest biały i ma na dachu dwie flagi. Co jednak najosobliwsze, zaokrąglony prawy róg żółtego domku wystaje poza krawędź zbocza. Domek ten, zdobiący jedno ze wzgórz Valparaíso w Chile, zrobił na mnie takie wrażenie, że długo po powrocie do Polski pojawił się w moim śnie. Foto: autorka bloga.]


Jest rok 2011. Upalny lipiec, jak teraz. Siedzę na kanapie, na całej lewej nodze mam gips - od górnej części uda po kostkę. Przed chwilą posadzono mi na kolanach mojego yorka Felicjana, który wyczuwa, że jestem nie do końca w formie i popiskuje cichutko. Decyduję się wstać i stanąć o dwóch kulach na podłodze z terakoty; trochę obawiam się tego manewru. Z ust wyrywa mi się nagle:

- Braaaacia, patrzcie jeeeeno!!

Kilka dni wcześniej pojechałam w odwiedziny do mojego przyjaciela Bartka, mieszkającego w innym mieście. Byłam świeżo po paskudnym zwichnięciu rzepki, która już wtedy szwankowała mi od 20 lat. Niestety na wyjeździe zaliczyłam spektakularny poślizg na mokrych od deszczu płytkach pewnego dziedzińca, a wymuszony poślizgiem piruet skończył się zupełną rozsypką tej rzepki i naszą wizytą na SORze.

Pierwszy raz w życiu miałam gips na nodze, a nadto towarzyszył mi dość paniczny strach, że to kolano będzie wierzgać nawet i pod skorupą. Każdy ruch musiałam wymyślić na nowo: jak wstać, jak siąść, jak pokonać schody, jak skorzystać z toalety czy łazienki, jak ułożyć się do snu - i to wszystko w niemoim, choć dobrze mi znanym mieszkaniu. W pewnej chwili spostrzegłam, że gdy tylko biorę się za opracowywanie jakiegoś nowego elementu życiowej choreografii, zaczynam podśpiewywać. Najczęściej kolędy...

(Gdybyście byli ciekawi dalszego ciągu wątku z kolanem - dwa dni po wypadku ojciec przyjaciela odwiózł mnie i jego do mojego domu, a Bartek został ze mną kilka dni, żeby dotrzymać mi towarzystwa i pomóc. Po kilku miesiącach przeszłam operację.)

Zawsze bardzo lubiłam słuchać muzyki. Zwłaszcza takiej o porywającej melodii i/albo wyrazistym rytmie. Śpiewać też lubiłam, choć mój głos pozostawia wiele do życzenia. Ale śpiewanie, gwizdanie, kląskanie językiem, stukanie zębami pełni też u mnie inną funkcję: od dawna towarzyszy mi w chwilach zaaferowania, swoistego skupienia i zamyślenia, zaangażowania w pewien projekt czy zadanie, odreagowywania po stresującym czy energochłonnym wydarzeniu.

Takie odreagowywanie czy wspomaganie się konkretnymi zachowaniami - regulacja emocjonalna i neurologiczna - to w spektrum autyzmu znane zjawisko, zwane z angielska stimowaniem (albo stereotypiami). Najpowszechniej rozpoznawane jego przykłady to machanie rękami, kręcenie się w kółko, bujanie się - ale stimy mogą być najróżniejsze.

Jakie są moje, oprócz śpiewania kolęd w stresujących sytuacjach?

Zdarzało mi się gwizdanie trzynastowiecznych cantigas hiszpańskich podczas... gotowania. Wiele ważnych momentów w moim życiu ma swoje melodie, które się do mnie "przyczepiają" i grają mi w głowie - tak zwane ear worms. Nie mogę się też powstrzymać przed pogwizdywaniem po zajęciach ze studentami, gdy opuszczą już oni salę, a ja zbieram swoje rzeczy.

Bardzo lubię improwizować rymowanki - czasem na znane melodie. Np. na melodię Na Wojtusia z popielnika nuciłam sobie kiedyś:

Była sobie raz królewna
Siebie wciąż niepewna,
Jedną rękę miała ze szkła,
Jedną nogę z drewna...

A na melodię piosenki z Kabaretu Starszych Panów Przeklnij mnie śpiewałam do naszego Kliwra, kiedy jeszcze był rozbrykanym szczeniakiem:

Nie gryź mnie,
Weź zęby swe z mej ręki,
Nie gryź mnie,
Doczekasz się podzięki,
Nie gryź mnieeee....!!
E-e, e-e, e-e!

Przy czym "E-e!" w wychowywaniu psa jest dźwiękiem sygnalizującym mu, że robi coś nieodpowiedniego.

No dobrze, śpiewy i rymowanki na bok; co jeszcze znajduje się w repertuarze moich stimów?

Niestety skubanie skórek, które jest moją zmorą od najwcześniejszego dzieciństwa. Plus strzelanie z kostek palców, a nawet z łokci. Brr. I zasysanie policzków albo warg.

Zabawa różnymi rzeczami, którą kiedyś kojarzyłam z nerwicą ruchową. Nieraz do tego stopnia manipuluję przedmiotami, że je uszkadzam. Na korepetycjach z niemieckiego przed zdawaniem na studia tak się stresowałam, że któregoś razu zabrałam ze sobą malutką kauczukową piłeczkę, żeby nie skubać rąk. Rozszarpałam ją na strzępki. A niedawno kupiłam miękkie kule z pianką w środku, takie typowe antystresowe; żadna z nich nie przetrwała nawet 24 godzin, bo były za słabe jak na moje potrzeby zgniatania! Jedną z tych kul męczyłam, podczas gdy mąż na moją prośbę odpytywał mnie z materiałów na szkolenie dronowe. Pomagała mi zbierać myśli. Lubię też bawić się przypiętymi do szlufki spodni szeklami z szeklownikiem albo różnymi rzeczami, które trzymam w kieszeniach kurtek. Na przykład ulubionymi szyszkami naszego psa!

Mam też od bardzo dawna tendencję do zabawy prawdziwymi lub wyimaginowanymi kształtami. Na przykład w taki sposób kręcę głową, aby coś, na co patrzę, znalazło się w całości w obrębie ramki moich okularów. A najlepiej, jak to coś jest za duże i musi mieścić się partiami. Kreślę też kształty w umyśle, czasem pomagając sobie drobnymi ruchami żuchwy.

Lubię również bujać się - np. na hamaku albo huśtawce. Ostatnio zaś przestałam powstrzymywać pojawiającą się czasem chęć delikatnego kołysania tułowiem.

Dowiedziałam się też, że istnieje coś takiego jak stimy wizualne - i zrozumiałam, że moja wielka potrzeba patrzenia na rzeczy estetyczne, harmonijne, piękne, a także na ciekawe efekty świetlne, to jest właśnie taki wielki, piękny stim! A szczególnie piękne są dla mnie sylwetki zwierząt. Ale o mojej kolekcji modeli zwierzątek opowiem Wam kiedy indziej...


Komentarze