Bułeczkowy meltdown

[Opis zdjęcia: Kadr w pionie. Stół nakryty  białym koronkowym obrusem ze wzorem w formie liści i matami pod talerze - kremowymi i jasnooliwkową. Trzy nakrycia, widoczne częściowo (białe talerze z zielonym wzorkiem na brzegach i złoconym rantem). Pośrodku kwadratowy koszyk na pieczywo zrobiony z gąbki obszytej tkaniną, fantazyjnie związany na rogach, kremowy z brązową lamówką. W koszyku są cztery upieczone niegdyś przeze mnie ciabatty, z oliwkami, kaparami i chyba sezamem. W lewym górnym rogu szary holenderski wazon na tulipany - prócz głównej szyjki po bokach ma dodatkowe szyjki na pojedyncze kwiaty. Tulipany są różowe, częściowo rozwinięte. Całości dopełniają dwa częściowo widoczne oparcia krzeseł i fragment okna sączący niebieskie światło. Foto: autorka bloga.]


Taka migawka z mojego dzisiejszego dnia...

Jest czwartek. W piątki prowadzę zajęcia. Uczę na uniwersytecie już 21. rok, a nawet mimo bycia przygotowaną - i mimo tego, że w oczywisty sposób lubię swoją pracę - zawsze w przeddzień się stresuję.

Weekend będę miała zajęto-napięty: idę na długo wyczekiwany kurs stosowania olejków i ziół w pracy z psami - ich zdrowiem, zachowaniem i emocjami. Będzie super ciekawy, odbędzie się w pięknym miejscu (które troszeczkę pomogłam załatwić), spotkam świetnych ludzi - ale też się stresuję, bo przez dwa dni nie będzie mnie w domu od 10 do 17, a na dodatek rankami będę musiała się śpieszyć, bo jadę daleko.

Czytam pracę magisterską mojej studentki i nie jestem z niej zadowolona. Musiałam jej dziś napisać mail, który był trochę jak kubeł zimnej wody na głowę. Czy się tym stresuję? Ależ naturalnie!

Od rana byłam rozproszona, o moją uwagę ubiegało się wiele drobnych zadań i planów, musiałam podjąć szereg decyzji dotyczących kolejności działań, miejsca, gdzie zrobię zakupy, tego, jak zaopatrzę dom na kilka najbliższych dni itp. Te myśli były jak natrętne muchy, musiałam najpierw zrobić z nimi porządek, zanim wzięłam się do pracy.

Przez cały dzień czułam się zaniepokojona i zalękniona. Niby coś z brzuchem, niby coś z oddechem. Powód złego samopoczucia - nieoczywisty. W końcu doszłam do wniosku, że jestem przebodźcowana niejako na zapas, z wyprzedzeniem. Porozmawiałam z mężem i zrobiło mi się lepiej, ale potem.... Zrobiłam mu straszną aferę o to, że wsadził do zamrażarki wszystkie kupione przeze mnie świeże bułeczki, a taką miałam na nie ochotę!!!!

Mąż, choć i on bywa wybuchowy, zachował anielski spokój i cierpliwość; łagodnie pomógł mi uświadomić sobie, że zareagowałam przesadnie. Ogarnęłam się i przeprosiłam. Ale ten bułeczkowy meltdown to taka czerwona lampka alarmowa...

Komentarze

Prześlij komentarz