W labiryncie dolegliwości

[Opis zdjęcia: na czarnej, podświetlanej klawiaturze komputera (noszącej ślady używania) leży skosem podłużne białe pudełeczko z zielonożółtym prostym ornamentem. Napis na pudełeczku głosi: Rinopanteina maść do nosa. Widać też napis alfabetem Braille'a. Foto: autorka bloga.]



Z cyklu: organizmie, nie rób mi tego...! - ...No dobra, robisz. A więc muszę o ciebie zadbać...

Nie ma to jak po paru miesiącach od zrobienia tomografii zatok znaleźć wreszcie termin u laryngologa. Niestety nie u swojej doktor, ale zawsze. Niestety na drugim końcu miasta, ale zawsze. Niestety w największy upał, ale... Szlag. Przygotowałam sobie butelkę wody i zapomniałam ją wziąć. A tramwaj dostał udaru, przepraszam - przegrzał się i uległ awarii, więc spóźniłam się pół godziny. Na szczęście laryngolożka mnie przyjęła.

I cóż; mam dwie wiadomości, dobrą i złą.

Ta dobra jest taka, że nic szczególnie ostrego i groźnego się nie dzieje - ani z moim gardłem, ani z zatokami.

Ale jest jeszcze ta zła. Wszystkie moje uciążliwe i długotrwałe dolegliwości - często przytkany nos powodujący poranne poczucie niedotlenienia, chrypki, kaszel, podrażnione gardło, zanikający głos... - "zawdzięczam" kilku czynnikom, które już się w moim ciele zadomowiły.

Refluks z powodu przepukliny rozworowej przyczynia się do przewlekłego zapalenia gardła. Dokłada się alergia na kurz (to jakby powiedzieć: alergia na życie...), niedoczynność Hashimoto, praca głosem też dorzuca swoje, plus jeszcze pewne nietypowości budowy anatomicznej zatok. Kombo. I co można na to poradzić? Ano, niewiele. Nawilżać, nawilżać, nawilżać - i nos, i gardło. W razie zaostrzeń - leki przeciwhistaminowe i steryd. Oraz okresowe zaleczanie refluksu - raz a dobrze nie wystarczy, jak się okazuje! - i odpowiednia dieta (która wygląda mi na sprzeczną z moim sposobem odżywiania przy insulinooporności).

O konsekwencjach trudności oddychania przez nos mówić nie trzeba. Ale i z gardłem nie ma żartów: takie ciągłe, wieloletnie podrażnienie to prosta droga do... Kłopotów!!

Well. Jak mawia moja znajoma, trzeba obierać po jednym ziemniaczku naraz, czyli - metoda małych kroków. Nie mogę dłużej ignorować dolegliwości, bo raczej nie spowoduje to ich samoistnego zniknięcia. Czyli trzeba wprowadzić trochę zmian. Zaprzyjaźnić się na dobre z izotoniczną wodą morską do nosa, ze sprayami nawilżającymi gardło i z napitkami, które nie wysuszają śluzówki. W kontekście refluksu myślę też o specjalnym klinie pod materac, żeby spać z głową wyżej - choć pewnie mój kręgosłup szyjny zacznie protestować. Powinnam to omówić z ortopedą. "Przeprosiłam się" z nawilżaczo-oczyszczaczem powietrza, którego jakoś nie chciało mi się uruchamiać. Plus mam dodatkową motywację, żeby porządnie wysprzątać pokój, w którym pracujemy i śpimy. A z dietą to zobaczymy...

Chyba potrzebuję pocieszajek i ojojania...

PS
- ...A jaka jest zasadnicza choroba? - spytała podczas wywiadu laryngolożka.
- To znaczy? - nie zrozumiałam.
- Genetyczna.
Poczułam lekkie, nieprzyjemne ukłucie, ale szybko minęło.
- Sama bym to chciała wiedzieć - odparłam. Pod koniec wizyty już to w sobie przetrawiłam i zwierzyłam się jej:
- W książeczce zdrowia napisali mi, ze Pierre-Robin. Starałam się poczytać na własną rękę, ale mi to nie pasuje. Rozszczep wyrostka zębodołowego żuchwy, kłopoty okulistyczne, kłopoty ze stawami, niedowzrost... Ale na przykład żadnych problemów z sercem. To chyba jednak coś rzadkiego.
- Była pani kiedyś w poradni genetycznej? Może umówi się pani do lekarza rodzinnego, poprosi o skierowanie? Można na ubezpieczalnię. Nie wiem, czy to pani coś da...
- Wiedzę! Jestem strasznie ciekawa, po prostu!

Już dawno o tym myślałam, tylko jakoś nie mogłam zdobyć się na odwagę. Może nadszedł ten moment?

Komentarze