Funkcje wykonawcze: być może zhakowałam samą siebie!

[Opis zdjęcia: Kadr w pionie. Obraz przedstawia detal starodawnego budzika w dużym zbliżeniu. Zajmuje z grubsza lewą połowę fotografii. Widzimy cyferblat w skrócie perspektywicznym, w skosie - tak jakby ktoś patrzył na zegarek tuż znad jego górnej krawędzi. Cyferblat jest biały, z cyframi zdobnymi w zawijasy, okolony metalową obręczą. Szybki nie ma i nie było jej w planach - wskazówki godzinowa, minutowa i "budzikowa" wyraźnie sterczą na długiej śrubie, którą widzimy z góry. Ustawiona jest na nią ostrość. Większość cyferblatu, jego obramowania i drewnianych zdobień zegara jest mniej lub bardziej rozmyta. Tło jest żywo pomarańczowe, a ciepła barwa udziela się też zegarkowi. Foto: autorka bloga.]



Człowiek uczy się przez całe życie - nawet siebie samego!

Dawno temu pisałam tu na blogu o funkcjach wykonawczych. Rzuciłam sobie wtedy wyzwanie trzydziestodniowe, by sprawdzić, czy wytworzy się u mnie odpowiednia motywacja i rutyna pracy. Działało to pięknie, póki miesiąc nie skończył się, a ja nie przestałam prowadzić zapisków obrazujących moją skuteczność. Cóż, taka sukceso-porażka. Ale zawsze mogę zacząć od nowa.

Dziś jednak nie o tym chciałam opowiedzieć. Odkryłam mianowicie coś, dzięki czemu może uda mi się "rozwalić system", a raczej chociaż w pewnym stopniu pokonać trudności z braniem się za różne sprawy i zadania.

Otóż wygląda na to, że funkcjonuję zasadniczo w pięciu głównych trybach, nie licząc podtrybów czy mixtrybów, nad którymi jeszcze się nie zastanawiałam. Są to:

  • Tryb zadaniowy intelektualny: praca naukowa, tłumaczenie, redakcja, papierkowa robota związania z uczelnią;
  • Tryb uczelniany: prowadzenie zajęć, uczestniczenie w zebraniach i radach, obrony, dyżury, egzaminy...;
  • Tryb zadaniowy "aktywny": załatwianie wszelkiego rodzaju sprawunków na mieście, zakupy, krzątanie się po domu, sprzątanie, gotowanie;
  • Tryb odpoczynku, który nie wymaga komentarza, a na który czasem nie umiem sobie odpowiednio pozwolić, a czasem nie umiem go sobie odmówić;
  • Tryb "jałowego biegu" - kiedy ogarnia mnie niemoc, nie jestem w stanie za nic się zabrać, czuję, że marnuję czas - i w rezultacie marnuję go jeszcze bardziej, lamentując w duchu, jaka jestem nieproduktywna.

Jak dotąd, niby nic zaskakującego. ALE! Doszłam do wniosku... A właściwie do dwóch. Że w zależności od tego, w który tryb wejdę danego dnia, ten właśnie jest mi najłatwiej i najnaturalniej kontynuować. A drugi wniosek: muszę zacząć od rana. No dobrze, w moim przypadku często od przedpołudnia. Jeśli "źle" zacznę dzień, to bardzo prawdopodobne, że będzie się on "źle" kontynuował. A to dlatego, że z wiekiem coraz trudniej jest mi poświęcać się zupełnie różnym rzeczom jednego dnia - chyba, że któreś z nich wymagają małych nakładów czasu i wysiłku.

Na przykład wczoraj: od poprzedniego wieczoru Kliwer chorował na brzuch - na obie strony (oszczędzę Wam szczegółów). Ranek zaczęłam więc od pójścia z nim do weterynarza. Potem zajęłam się rachunkami i zakupami. W międzyczasie zrestartowałam zawieszony router, potem zabrałam się za  zatkaną toaletę, która nie wytrzymała wyrzucania do niej skutków choroby Kliwra, umyłam podłogę, zdjęłam suche pranie i nastawiłam kolejny ładunek pralki. Gdzieś po drodze zdecydowałam, że ten dzień przeznaczę właśnie na działania okołodomowe. Wigor zainicjowany poranną chęcią ulżenia psu nakręcał się już potem sam, prowadząc mnie od jednego zadania do kolejnego.

Któregoś z poprzednich dni natomiast zabezpieczyłam moje zamiary poświęcenia się solidnej pracy poprzez zobowiązanie męża do przypilnowania mnie, abym - bez względu na wszystko - o godzinie 11 siadła do komputera. Zadziałało: rzeczywiście rzetelnie wtedy popracowałam, a zachęcona sukcesem, pociągnęłam to również po południu.

Dlatego właśnie wczoraj oświeciło mnie, że powinnam zawczasu planować, jakim głównym aktywnościom poświęcę kolejne dni. Czyli: w który tryb powinnam wskoczyć. Oczywiście muszę uwzględniać takie rzeczy jak spacery z psami, które z jednej strony rozpraszają mnie i dzielą mi dzień na mniejsze kęsy, z drugiej jednak pomagają mi utrzymać aktywność fizyczną na przyzwoitym poziomie i - odpowiednio wmontowane w grafik - stanowią dobry moment na wytchnienie bądź granicę między poszczególnymi fazami pracy czy innych zajęć.

Kolejną sprawą jest przygotowywanie posiłków, które też zajmuje czas i oczywiście należy do trybu sprzecznego np. z intelektualnym ;) - tu z kolei postanowiłam wypróbować metodę "mealprepowania" - nie cierpię tego neologizmu! - czyli przygotowywania pewnych potraw czy półproduktów z wyprzedzeniem, żeby w kolejne dni mniej czasu spędzać w kuchni. Kupiliśmy nawet zgrzewarkę do pakowania żywności próżniowo lub po prostu ochronnie. Na razie efekty są obiecujące :)

Reasumując - moje odkrycie, że działam w konkretnych, rozłącznych trybach i że potrzebują one właściwego momentu, żeby... "zatrybić", może pomóc mi lepiej planować i priorytetyzować działania. To jak kolejny fortel pozwalający mi obejść moje słabości i uniknąć przeciążenia albo frustracji. Trzymajcie za mnie kciuki!

Komentarze